No, dzisiejszego poranka to ja bardzo posmutniałam, jak po otwarciu ócz błękitu ujrzałam białe gówno na ulicy. Na dodatek wciąż lecące i osiadające. Fuj.
Po pracy natomiast uroczyście i ze wzruszeniem udałam się do Zary w celu nabyć wreszcie kozaki za kolano. Kozaki za kolano, jedyne w całym sklepie i w moim rozmiarze, odwiedzałam od dnia trzeciego stycznia co najmniej dwa razy w tygodniu, głaskałam czule przy każdych odwiedzinach i szeptałam w cholewkę, że jeśli zechcą na mnie poczekać, przyjdę po nie pod koniec miesiąca. Koniec miesiąca nadszedł, kozaki w międzyczasie przecenili jeszcze dwa razy, a one wciąż czekały, z bijącym sercem poszłam więc spełnić obietnicę.
Kozaków w stałym miejscu nie znalazłam.
Z przeszytym bólem sercem zaczęłam więc rozglądać się po innych półkach z butami, obejrzałam walające się wszędzie obuwnicze niedobitki, ani w połowie nie tak piękne jak MOJE KOZAKI, prawie się rozszlochałam i już miałam wychodzić, zdruzgotana, kiedy zobaczyłam JEDNEGO. Stał sobie samotnie pod górą sweterków, wyszarpnęłam go więc z na nowo rozbudzoną nadzieją i rozejrzałam się na ekspedientką.
Przez następne 10 minut, ekspedientka i ja, rozdzieliwszy się dla ułatwienia zadania, metodycznie metr po metrze niczym wyszkolona jednostka specjalna przeszukiwałyśmy cholerną Zarę. A kiedy za moimi plecami zabrzmiało triumfalne MAM!!!! prawie rzuciłam się zachwycającej dziewczynie na szyję.
Koniec historii i niech mi ktoś powie, że to nie przeznaczenie!
PS Jakby ktoś był ciekawy o jakich mówię, i mu się chciało, może zajrzeć sobie to tego posta Elin Kling (w której, na marginesie, też jestem poważnie zakochana). Kozaki są na przedostatnim zdjęciu, na Elin w parku.