O mojej fajności i winie

Wczoraj mój kumpel Joan, ten z Barcelony, napisał do mnie mejla (w temacie stało URGENT, czym wystraszył mnie śmiertelnie) z informacją, że pierwszego listopada przylatuje do Niemiec, ląduje we Frankfurcie nad Menem, a w ogóle to musi do Kassel, ale PO DRODZE wpadnie do mnie do Aachen na dwie godziny. Jakby ktoś chciał, to może sobie zobaczyć na mapie jakie to jest po drodze, i w obliczu powyższego chyba zacznę POWAŻNIE brać pod uwagę ewentualność, że w rzeczywistości jestem znacznie fajniejsza, niż myślę że jestem.

Po robocie natomiast chciałam wpaść do Viki, przy czym okazało się że wszyscy są na górze u Yary, która z kolei przedwczoraj przeszła niewielką operację, była jednakże w szampańskim humorze i królowała w swoim czerwonym łożu, w charakterze berła używając grubego drewnianego druta do robienia na drutach. Po dość krótkim czasie ogólnego hałasu (obecni byli głównie Hiszpanie), Viki nie wytrzymała i wywrzasnęła poprzez konwersację takie oto słowa: To co teraz robimy? Idziemy do domu, schodzimy do mnie, czy zostajemy tu? Znaczy, IŚĆ PO WINO???

Chyba nie muszę mówić, że poszła.

Dodaj komentarz